czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 14~According to your heart


*Oczami Laury*

-Ona napisała! Napisała, rozumiesz?!-Cieszyłam się jak głupia z faktu, że moja przyjaciółka nie odtrąciła mnie jednak na dobre. Było to jeden sms, a mimo to moja ekscytacja ciągle rosła.
-Lau, leż spokojnie i odpoczywaj. Jesteś chora, najlepiej będzie, jeśli pójdziesz spać-powiedział Ross, podając mi kubek gorącej herbaty.
-Co ja poradzę, że tak bardzo się cieszę?-Próbowałam się podnieść, jednak blondyn delikatnie mnie przytrzymał i znów położył na wygodne łóżko.
Ugh, dlaczego? W tamtej chwili miałam ochotę skakać, piszczeć i wrzeszczeć jak małe dziecko! Minęły dwa dni, a ja nadal tak bardzo się cieszyłam.
Nie chciałam spać. Czułam się okropnie, ale nie chciałam spać. Te wahania nastrojów podczas moich chorób były okropne!! Pragnęłam teraz być przy Britney, rozmawiać z nią... Przecież mamy tyle do nadrobienia. Ostatni raz widziałam ją wtedy w galerii, w dniu kiedy poznałam Rossa. Coś się kończy, coś się zaczyna... Nie! Moja przyjaźń z Brit nie jest skończona. Nie zmarnuję tyle lat, w których wspólnie śmiałysmy się, płakałyśmy, bałysmy się. Tyle emocji, tyle uczuć. To musiało mieć dla niej jakieś znaczenie. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam naszą dwójkę. Zawsze razem, na zawsze razem. To była obietnica. Obietnic się nie łamie. Britney by tak nie zrobiła.
W głowie usiłowało mi się tysiące myśli. Może po prostu wyjechała z Maxem, chciała odpocząć? Może pomaga chorej matce? No tak, przez to wszystko zapomniałam o pani Fenty. Koniecznie muszę ją odwiedzić.
Myślę, że opieka nad mamą nie kolidowałaby się z naszymi spotkaniami czy chociaż tymi głupimi sms-ami. To musiało być coś poważniejszego.


 *Oczami Vanessy*

 -Chcesz coś do picia, kochanie?-zapytałam leżącego obok mnie Thomasa.  Mieliśmy w planach całonocne oglądanie filmów. Przyznam, że brakowało mi tego. Pare miesięcy temu robiłyśmy sobie z Laurą maratony filmowe, ale to się zmieniło. Już nie spędzamy ze sobą tyle czasu, już nie jest moją małą Lau... Wydoroślała. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. W głębi duszy jestem z niej dumna, wiele przeszła jako nastolatka. Teraz jest już dorosła i mam nadzieję, że będzie sobie radzić. Z drugiej strony będę za nią tęskniła. Przez ostatnie kilka lat miałyśmy tylko siebie. Żyłyśmy dla siebie. Miałyśmy swój mały, dwuosobowy team, dla którego zrobiłybyśmy wszystko. Cóż, obie potrzebujemy zmian. Oby te zmiany przyniosły wiele dobrego.
-Siedź tutaj i się nie ruszaj.

 Brunet chwycił mnie za biodra tak, abym znalazła się na nim. Pocałowałam go w usta, oboje zachichotaliśmy. Przy nim byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Czas spędzony z nim był najlepszym czasem w moim życiu. Cieszyłam się, że nareszcie znalazłam miłość. Ja też na nią zasługuję. 
Mówiąc szczerze, nie rozmawiałam z Laurą o Thomasie od czasu naszej ostatniej kłótni. Bałam się kolejnych sprzeczek. Nawet nie miałam pojęcia, co jej w nim nie pasowało. Nic jej nigdy nie zrobił, nie skrzywdził jej, nie postawił się... Lau ciężko zrozumieć. Okej, liczyło się jej zdanie, jednak to ona tym razem powinna akceptować moje wybory. Ona jest z Rossem, ja jestem z Thomasem i obie jesteśmy szczęśliwe. Mnie też ciężko było zaakceptować jej chłopaka, jednak z czasem przekonałam się do niego. Hmm... W sumie nie lubiłam go tylko dlatego, że byłam pełna obaw. Przecież mógł ją zranić, wykorzystać i zostawić z pękniętym sercem. Po Wigilii już się tego nie obawiam. Widać, że są zakochani, a mój mały ptaszek wyfrunął z gniazda i leci, by spełniać swoje marzenia. Oczywiście kibicuję jej, po to właśnie jestem. Muszę ją wspierać, być przy niej i starać się spełniać swoje obowiązki jako siostra i opiekunka. To ja mam być jej aniołem stróżem. To zaszczyt opiekować się tym taką cudowną osobą jak ona. Powinnam się z tego cieszyć, a nie traktować to jako męczącą pracę. Miałam wspaniałą siostrę, chłopaka, dom... Wszystko to, o czym zawsze marzyłam. Nie mogłam tego zmarnować. Nigdy nie lubiłam się kłócić, a ostatnio naprawdę dużo razy sprzeczałam się z Lau. Kiedyś obwiniałam za to Rossa. Byłam taka głupia. On ją uszczęśliwiał. Był przy niej, kiedy mnie zabrakło. W tej chwili życzyłam im jak najlepiej. 


*Oczami Rossa*

-Co z nią?-zapytał Riker.
Zdziwiłem się. Zawsze wydawał się być obojętny co do Laury. No, może trochę przesadzam. Oczywiście zamienili czasem pare zdań, jednak nie mogłem tego zaliczyć do jakiś poważnych rozmów. 
-Poszła spać. Błagam, nie budź jej-odpowiedziałem i opadłem bezwładnie na sofę obok brata. Byłem wycieńczony. Nie wiedziałem czy to dlatego, że cały dzień nie mogłem okazać jej żadnych uczuć, bo najzwyczajniej w świecie mi na to nie pozwalała, czy dlatego, że nie spałem całą noc, gdyż mój wspaniały braciszek Rocky postanowił pobawić się ze zwierzakami Rydel. Był na tyle głupi, że zamiast potem zamknąć klatkę, zostawił ją otwartą i dwie świnki morskie łatwo się stamtąd wydostały. Szukaliśmy je po całym domu przez calusieńką noc! Dells zrobiła już mu długie kazanie odnośnie dotykania jej "słoneczek". O mój Boże... Ona naprawdę zwariowała na ich punkcie! 
Byłem również zawiedziony tym, że Lau była chora. Nie mogłem poczuć smaku jej ust, nie mogłem jej przytulić. Nie chciała tego. Bała się, że mnie zarazi czy coś w tym stylu. Minęło kilkanaście godzin, a ja cholernie za nią tęskniłem. Och, czy to normalne? 



Witam z rozdziałem, kochani! Nie myślałam, że napiszę to dzisiaj, gdyż niedawno wróciłam z Inowrocławia :3 Rozdział jest beznadziejny, wiem. Nie miałam na niego pomysłu. Nareszcie świat oczami Van! Kto się cieszy? 
Dobra, jeszcze jedna sprawa... Co Was tak mało? Widzę wyświetlenia, ale komentarzy brak. Przecież wiecie, że potrzebuję motywacji, no nie? Słowa krytyki również by się przydały. Dla Was to pare minut, a mi to poprawia humor i sprawia, że się uśmiecham. Okej, nie zanudzam już dłużej. Do napisania! xx 

piątek, 17 kwietnia 2015

Serce w chmurach

O MÓJ BOŻE
Notka będzie na górze, bo mam wiele do wytłumaczenia.
1.Baaardzo przepraszam, że tyle mnie tu nie było. To był naprawdę zwariowany miesiąc, miałam wiele na głowie, zepsułam laptopa, ogólnie chciałam coś zmienić, ale o tym dalej:)
2.Dziękuję za wszystkie nominacje do TB, jednak to jedyna, na jaką odpowiem, ze względu na brak czasu. We wtorek jadę do Inowrocławia spotkać się z przyjaciółmi, bo mam okazję. Hehe, egzaminy8) Btw powodzenia wszystkim, którzy piszą we wtorek, środę i czwartek!
3.Ostatnio naprawdę nie mam weny, więc to, co przeczytacie niżej to najgorsze, co ostatnio napisałam. Aż wstyd mi publikować, ale cóż, muszę :') "Serce w chmurach"... Temat wzięłam bardzo dosłownie, co chyba widać XD
4.Nienawidzę pisać na tablecie/telefonie. To mega pracochłonne, ale idzie wytrzymać.
5.Uzależniłam się od Pamiętników Wampirów i to kolejny powód, dlaczego aż tyle mnie tu nie było XD W 48h obejrzałam 31 odcinków, które trwają po 40 minut. Uzależnienie? Yes.
6.Chciałam Wam tu wstawić moje fav zdjęcie Raury, ale na moim laptopie obecnie nie ma NIC oprócz ikonki z internetem. Wszystkie moje fanarty, filmiki, zdjęcia z dzieciństwa (haha) czy inne cenne rzeczy przepadły :')
7.Wracam do punktu pierwszego. Chciałam coś zmienić i najwidoczniej powoli mi się udaje. Pierwszy raz od ośmiu miesięcy czuję się szczęśliwa. Zaczyna mi się układać z crushem (nareszcie <3333), mam mega dobry kontakt z klasą, ogólnie czuję się świetnie. To chyba dobrze, no nie? Oby to jakoś zaowocowało. Trzymajcie kciuki.
8.Przepraszam jeszcze raz, ale naprawdę ten miesiąc był strasznie zwariowany, ale i świetny zarazem. Przepraszam również bloggerów, u których nie byłam już od czterech tygodni. Spróbuję wszystko nadrobić.
9.Czy tylko mi jest przykro z powodu Dellylandu?:((

Alex, liczę, że chociaż Tobie O.S. przypadnie do gustu:)



-Witam wszystkich na pokładzie linii lotniczych Boeing 777. Mam na imię Laura i jestem szefem lotu do Los Angeles. Przedstawię teraz Państwu zasady bezpieczeństwa. Maski tlenowe znajdują się w apteczkach, tuż pod siedzeniami. W razie nagłego spadku ciśnienia, prosze natychmiast je założyć. Samolot posiada 6 wyjść awaryjnych, które oznaczone są specjalnym zielonym znakiem. W razie problemów można skontaktować się z którymś z członków naszej załogi. Mamy nadzieję, że lot będzie dla Państwa przyjemny. Życzymy miłej podróży. Bycie główną stewardessą powoli mnie męczyło. Miałam dość rozłąki z ukochanym, braku czasu na spotkania ze znajomymi i wiecznego podróżowania. Nigdy nie sądziłam, że ta praca będzie na tyle ciężka, że nawet po powrocie do domu nie mam choćby ochoty na jakieś wyjścia z Rossem. Ciągle jakieś nowe loty, to wszystko sprawiało, że odechciewało mi się pracy w tej branży. Jako dziecko marzyłam o tym, by być tym, kim teraz jestem, jednak powoli zaczynam żałować moich dziecięcych fantazji. Wszystko byłoby w porządku, gdybym miała choć odrobinę więcej wolnego. Oczywiście istnieje możliwość wzięcia urlopu, jednak to niezbyt mi się opłaca. Ross jako nauczyciel ma wakacje tylko przez lipiec i sierpień, wtedy mogę sobie pozwolić na mały odpoczynek. -Tutaj, halo!-Kobieta machała mi i wyraźnie czegoś chciała, więc podeszłam do niej z uśmiechem na twarzy. Oczywiście nie był to taki prawdziwy uśmiech, lata praktyki robią swoje. -W czym mogę pomóc?-zapytałam ciepło. Obok pasażerki siedziała mała dziewczynka, miała może z 5 lat. Była naprawdę słodka! Patrzyła się na mnie dużymi oczami w kolorze niebieskim. Zazdroszczę ludziom, którzy mają swoje pociechy. Niestety los tak chciał, że nie mogę być posiadaczką tej cudnej osoby jaką jest dziecko. Chciałam być matką, jednak to było niemożliwe. -Poprosimy jakiś soczek dla mojej małej Elizabeth-Matka dziewczynki odwróciła się w jej stronę i obie głośno się zaśmiały. Elizabeth.... Tak nazwałabym swoje dziecko. Dlaczego życie zawsze robi nam pod górkę? Dziecko to najpiękniejszy dar jaki można dostać, a niektórzy są okrutni dla tych małych aniołków. Gdy nieraz słyszę o różnych zabójstwach czy tego typu sprawach, robi mi się naprawdę smutno. Ludzie nie doceniają tego, co mają. -Halo? Ocknęłam się i przeprosiłam kobietę, po czym skierowałam się do innego działu, by przynieść jej napój. Wróciłam z powrotem i podałam małej blondynce szklankę z sokiem pomarańczowym. Podziękowała, więc oddaliłam się i sprawdzałam, czy ktoś czegoś nie potrzebuje. -Ej laska! No tak... Istnieje także ten typ pasażera. Bezczelny, chamski, niekulturalny... Najgorszy ze wszystkich! -Słucham?-Próbowałam trzymać nerwy na wodzy. -Ile bierzesz za godzinę?-Puścił mi oczko. Prychnęłam i odeszłam z dala od tego idioty. Chce panienkę na jedną noc? Zapraszam do burdelu! Tęskniłam za Rossem. Dziwiłam się, że jeszcze wytrzymywał te moje ciągłe podróże. Jednak to nam nie przeszkadzało. Miłość przetrwa wszystko, czyż nie?

Nareszcie koniec tego męczącego lotu! Ludzie opuścili pokład, zostałam tylko ja wraz z pilotem. -Do zobaczenia pojutrze, Ben!-krzyknęłam, ledwo trzymając się na nogach. Zaproponował mi podwózkę, jednak wiedziałam, że gdzieś tutaj musi być Ross. Wyszłam z samolotu i nie myliłam się. Podbiegłam do niego prędko, od razu odzyskałam siły. Nie widzieliśmy się co prawda tylko trzy dni, jednak wiele mnie to kosztowało. Wolałabym spędzać ten czas z moim ukochanym, a nie z bandą denerwujących pasażerów. -Tęskniłem-wyszeptał wprost do mojego ucha. Podniosłam się na palcach i musnęłam delilatnie jego wargi, zamykając przy tym oczy. Och, tak cudownie czuć smak jego ust...

Byłam szczęśliwa, że w końcu mogłam odpocząć w SWOIM łóżku, na dodatek z osobą, którą kocham.
-Lau?-zapytał niepewnie Ross.
Lau...Zawsze tak do mnie mówił. Mieliśmy prawie trzydzieści lat, a on ciągle zwracał się do mnie tak jak w liceum. Niektóre rzeczy zostają z nami na zawsze. Przynajmniej to jakoś mnie pocieszało. 
-Tak? 
-Kiedy jesteś w tych hotelach, ja..-Widziałam, że się bał. Dlaczego rozmowa ze mną sprawiała mu trudność?-Po prostu jestem zaniepokojony. No wiesz, jesteś ładna, zgrabna, niesamowicie seksowna no i najważniejsze~nikt nie jest tak dobry jak Ty. Chodzi oczywiście o charakter. Twoja miłość do mnie, do dzieci. Poczucie humoru. Zawsze chcesz komuś pomóc. Mam wrażenie, że spotkałem anioła. Faceci lubią takie kobiety. 
Poczułam napływające do moich oczu łzy. Byliśmy ze sobą od siedmiu lat, znaliśmy się jeszcze dłużej. Co prawda nie byliśmy jeszcze małżeństwem, ale po tym, co powiedział, byłam przekonana, że to z nim chcę być aż do śmierci. 
Ujęłam jego twarz w dłonie i powiedziałam:
-Jesteśmy ze sobą już tyle lat, a ja z każdym dniem kocham Cię coraz bardziej i intensywniej. Nigdy, przenigdy nie dopuściłabym się zdrady. W moim sercu jest miejsce tylko dla jednej osoby i jesteś nią Ty. Nieważne, czy jesteś tysiące kilometrów dalej albo czy masz te swoje humorki. Zawsze będę kochać tylko Ciebie, jasne? 
Uśmiechnął się. Był szczęśliwy. Jak ja. 

Ostatni dzień w Los Angeles. No, nawet nie dzień. Kilka godzin. Za niedługo mam kolejny wylot. Przez kolejne kilka dni nie będzie mnie w domu. Jak zwykle będę daleko od Rossa. W samolocie nie mam możliwości pisania do niego czy dzwonienia, jedynie w hotelu. Tam jednak jestem tylko pare godzin po to, aby się wyspać. Potem znowu to samo, lecz inne miejsca. Zaczynam zauważać same wady. Wracając do Rossa. Miał dzisiaj kończyć przed jedenastą. Jest w pół do pierwszej. Nie odbierał telefonów, nie dawał znaku życia. Za cztery godziny mam wylot, a jego nadal nie ma. Nie wspomnę o tym, że specjalnie uszykowałam dla niego obiad. Zazwyczaj je sam na mieście, ale gdy ja jestem, staram się ugotować mu coś dobrego. -Gdzie on, do cholery, jest?-mówiłam sama do siebie, chodząc w kółko. Usiadłam przy stole, gdy przyszedł mi do głowy pewien plan. Wzięłam spakowaną już walizkę oraz kluczyki od auta i zbiegłam na dół. Odszukałam na parkingu swój samochód i wsiadłam do niego, po czym udałam się do szkoły Rossa.
Wparowałam do budynku niczym torpeda. Korytarz był opustoszały. No tak, dzieci z podstawówki kończą lekcje wcześniej. Ruszyłam na drugie piętro, do sekretariatu. Młoda brunetka za biurkiem była całkiem sympatyczna. Kiedyś udało mi się zamienić z nią pare słów. -Witaj, Emmo. Widziałaś gdzieś Rossa? Miał skończyć pracę pare godzin temu, a nadal go nie ma.
Dziewczyna nieśmiało pokazała na drzwi od pokoju dyrektorki. Była czymś speszona. Pokiwałam głową na znak podziękowania. Położyłam dłoń na klamce, przekręciłam ją i otworzyłam drzwi. Momentalnie się we mnie zagotowało. -Co to, kurwa, ma być?!-krzyknęłam. Mój narzeczony siedział na małej sofie w kącie pomieszczenia z tą szmatą, jego pracodawczynią. Blondynka nie miała na sobie bluzki, a ręce Rossa badały jej ciało. Jego rozpięty rozporek również niezbyt dobrze świadczył. -Jak możesz oskarżać mnie o niewierność, zdradzając mnie z pierwszą lepszą?-rzuciłam ze łzami w oczach i wybiegłam.
Czułam na sobie pełne współczucia spojrzenie sekretarki. Byłam... załamana. Moje serce pękło. Pękło na miliony małych kawałeczków, których nie da się już naprawić. Widok osoby, z którą niegdyś chciałam dzielić całe swoje życie z inną kobietą był najgorszym widokiem, jaki kiedykolwiek było mi dane widzieć. Ciekawe ile to trwa? Tydzień, miesiąc, rok? Pieprzył się z tą blondwłosą suką tylko po to, by mieć pracę. Nie oszukujmy się, w tych czasach naprawdę trudno o jakiekolwiek stanowisko.
-Laura, czekaj!-usłyszałam głos Rossa i zapinanego paska od spodni. Zacisnęłam zęby i szybko otworzyłam główne drzwi, po czym opuściłam budynek. Wsiadłam do auta i miałam ruszać, kiedy blondyn stanął naprzeciwko niego. Prychnęłam tylko i zatrąbiłam klaksonem. Spojrzałam odruchowo na lusterko. Rozmazany tusz spływał mi po twarzy razem ze łzami smutku i żalu. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie będę płakać, jeśli ktokolwiek mnie zrani. Miałam być silna, miałam... Wyczerpana opadłam na siedzenie i wpatrywałam się w jego twarz. To nie był ten sam Ross, którego poznałam kilka lat temu. Ten Ross był zakłamaną, fałszywą gnidą! Zostało mi półtorej godziny do odlotu, powinnam być już teraz na miejscu. Wiedziałam, że ten idiota i tak odejdzie, więc odpaliłam silnik i ruszyłam do przodu. Miałam rację. Odsunął się na bok, umożliwiając mi przejazd. W tym momencie nie chciałam go widzieć. -Ben, daj mi dziesięć minut!-krzyczałam do słuchawki. Pilot kazał mi się pospieszyć, a ja nie byłam nawet przebrana. Wleciałam do lotniskowej łazienki niczym torpeda i wyszukałam jakąś wolną kabinę. Błyskawicznie ubrałam się w mój strój stewardessy. Okej, jeszcze tylko twarz i będzie dobrze. Na całe szczęście już tak bardzo nie płakałam. Gdyby widzieli mnie w stanie z przed piętnastu minut, najprawdopodobniej nie pozwoliliby mi lecieć i wybraliby jakąś inną paniusię. Nie chciałabym tego, gdyż wtedy musiałabym wrócić do domu i oglądać jego fałszywy ryj.


Zrobiłam to samo co zwykle~przywitałam się z pasażerami, udawałam niezwykle szczęśliwą i próbowałam przeżyć. No dalej, Lau, przecież robiłaś już to wcześniej, to nic trudnego! Och, nie oszukujmy się. To cholernie trudne. Przez pierwsze pół godziny nikt mnie nie potrzebował, więc mogłam spokojnie odpocząć i rozmyślać, co nie było mądrym rozwiązaniem. Postanowiłam, że przejdę się po pokładzie i popytam, czy ktoś czasem czegoś nie potrzebuje. Jeden mężczyzna prosił, abym podała mu butelkę wody, więc spełniłam jego prośbę. Przeszłam na same tyły i ujrzałam tą samą śliczną dziewuszkę, która siedziała ze swoją równie urodziwą matką. Jak zwykle poprosiły o sok. Przynajmniej jej widok jakoś mnie pocieszał.
Nagle podbiegła do mnie Anna, druga stewardessa. -Mamy kłopoty.-Cała się trzęsła i była wyraźnie zdenerwowana.-Problemy techniczne, Ben nie może zapanować nad maszyną. Jak to nie może? Co się dzieje, do cholery? Faktycznie, coraz mnie tlenu. -Uwaga, proszę wyciągnąć maski tlenowe! Ciśnienie znacznie spada, mamy drobne usterki, jednak proszę nie panikować. Wszystko będzie w porządku-uspokajałam pasażerów. Słychać było krzyki ludzi, czuć było, że samolot spada. Dlaczego wszystko dzieje się tak szybko. Wróciłam z powrotem do małej Liz i jej matki, próbowałam je pocieszyć. Nikt dzisiaj nie zginie, nie możemy na to pozwolić. Wszystko będzie w porządku. Myliłam się....


Czułam się odrętwiała. Właściwie to nic nie czułam. Otworzyłam oczy, a słoneczne promienie od razu mnie oślepiły. -Laura? Próbowałam zlokalizować, skąd dochodził jego głos, jednak się gubiłam. Mroczki i czarne plamki, które widziałam jakoś mi nie pomagały. Próbowałam podnieść się na łokciach, ale w tej chwili poczułam, że wszystko się we mnie pali. Bolało, tak cholernie bolało. -Gdzie... Gdzie ja jestem?-Zmusiłam moje wargi do ruchu. Każdy nawet najmniejszy ruch powodował u mnie falę bólu. -Jesteś w szpitalu. 17 dni leżałaś w śpiączce, cudem przeżyłaś katastrofę samolotu-mówił spokojnie Ross. Tak, Ross. To był on. -Och, dlaczego nic nie pamiętam?-Udało mi się otworzyć oczy, jednak potrafiłam wpatrywać się tylko w sufit. -Poczekaj, pójdę po lekarza. Powinien wiedzieć, że znowu jesteś wśród żywych. Głowa opadła mi na ramię, a trzask zamykanych drzwi spowodował mocne dudnienie w uszach. Jak to możliwe, że przeżyłam taki wypadek? Nie pamiętałam nic z tego feralnego dnia. Zupełnie nic.

Lekarz wyjaśnił mi wszystko. Nie byłam jedyną, która przeżyła. Było jeszcze dwóch innych pasażerów. Byłam w ciężkim szoku. Głównym powodem była świadomość, że przez 17 dni nie dawałam znaku życia. O mój Boże, to kawał czasu. -Cały czas byłeś przy mnie?-zapytałam narzeczonego. Ten ujął moją dłoń i przytaknął głową. Mimo uczucia palenia udało mi się uśmiechnąć.
-Przepraszam Cię, Lauro. Zmarszczyłam brwi. Nie bardzo wiedziałam, o czym on mowił. -Przecież nie masz mnie za co przepraszać. Spuścił głowę. Był smutny. Dlaczego? Przecież dopiero co wybudziłam się ze śpiączki, powinniśmy się cieszyć. To nie jego wina, że samolot uległ zniszczeniu. Nie miał czym się przejmować.
Okazało się, że jedną z osób, którym udało się przeżyć, była mała Elizabeth. Biedna straciła i matkę, i ojca. Zrobiło mi się jej strasznie szkoda. Była za młoda na samodzielne życie. Dlatego po opuszczeniu szpitala, złożyłam z Rossem pismo dotyczące adopcji. Zostało ono rozpatrzone pozytywnie, a cały proces przeszedł naprawdę migiem. Liz zamieszkała z nami. Z początku ciągle wypytywała o swoją matkę. Ja mówiłam prawdę. Nie można oszukiwać dzieci. To tak, jakby oszukiwać siebie samego. Z moim narzeczonym układało się znakomicie. Zrezygnowałam z pracy specjalnie dla niego. Wypadek również był tego przyczyną, bo to on sprawił, że mam traumę. Regularnie uczęszczałam na spotkania z psycholog. To przeżycie zostawiło ogromny ślad w mojej psychice. Z początku nie wiedziałam, czy uda mi się jakoś z tego wyjść. Ale się udało. Najważniejsze było to, że miałam coś, o czym zawsze marzyłam. Rodzinę.